wtorek, 31 maja 2016

Płomiennego ducha

Dziś rano z powodu nieprzespanej niemalże nocy (bo duszno, upał i budzący się co chwilę maluch) wstałam z myślą, że mam dość. Dość bycia niewyspaną. Dość podobnych do siebie dni. Dość upału. Że tęsknię za jakąś niesprecyzowaną wolnością i niezależnością. Choćby taką, żeby można się było wyspać, kiedy się chce.
A potem zerknęłam w przelocie na dzisiejsze czytania. 
Z Listu do Rzymian:

Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie - wytrwali. (...) Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne.
Tak bardzo łatwo popaść w jakiś duchowy czy życiowy marazm. Powiedzieć: dość, zamiast próbować znaleźć radość w tej codzienności, w której jest się tu i teraz. W służbie, w miłości. W zmęczeniu. W codzienności. 

I Ewangelia dzisiejsza, w której Maryja, nie troszcząc się o siebie, biegnie, żeby pomagać. Rezygnuje z własnych potrzeb - wydaje się to dla Niej naturalne. Wie, że została niesamowicie obdarowana i to popycha ją do pomocy bliskim. 
Trudno uświadomić sobie bycie obdarowanym. Dużo łatwiej niż wdzięczność przychodzi narzekanie, zniechęcenie. 
A trzeba nam pamiętać, że dla Maryi dar Bożego macierzyństwa nie był łatwy. Nie była mężatką, nie wiedziała do końca, jaki los ją czeka. A jednak w tym wszystkim wdziała przede wszystkim Boży dar. 
Warto by powalczyć w sobie o taką pełną wdzięczności optykę Maryi.